poster by Maciej Krych |
HERA powstała z inicjatywy klarnecisty i kompozytora Wacława Zimpla, znanego ze współpracy z czołowymi twórcami współczesnej muzyki improwizowanej m.in. z Kenem Vandermarkiem, Joe McPhee, Michaelem Zerangiem, Stevem Swellem, Bobbym Few, Perrym Robinsonem czy Mikołajem Trzaską. HERA to subiektywny komentarz rzeczywistości zaproponowany przez klarnecistę i kompozytora Wacława Zimpla, oraz zaproszonych do projektu muzyków: saksofonisty Pawła Postaremczaka, kontrabasisty Ksawerego Wójcińskiego i perkusisty Pawła Szpury. Wacław Zimpel, jeden z najciekawszych polskich muzyków jazzowych, konsekwentnie pozostaje wiernym muzyce improwizowanej, jego kolejne projekty spotykają się z coraz większym zainteresowaniem zarówno w Polsce jak i za granicą.
Podstawą formotwórczą utworów wykonywanych przez HERĘ jest "polifonia emocjonalna", która zakłada niezależne i równoprawne przedstawianie emocji, ujętych, w często kontrastujące ze sobą, partie instrumentalne. Zimpel w swoich kompozycjach nawiązuje do tradycji muzyki sakralnej i folkloru różnych kultur, nadając im współczesny kontekst.
Podstawą formotwórczą utworów wykonywanych przez HERĘ jest "polifonia emocjonalna", która zakłada niezależne i równoprawne przedstawianie emocji, ujętych, w często kontrastujące ze sobą, partie instrumentalne. Zimpel w swoich kompozycjach nawiązuje do tradycji muzyki sakralnej i folkloru różnych kultur, nadając im współczesny kontekst.
HERA:
Wacław Zimpel: clarinet, bass clarinet, tarogato, harmonium
Paweł Posteremczak: soprano saxophone, tenor saxophone, piano
Paweł Posteremczak: soprano saxophone, tenor saxophone, piano
Ksawery Wójciński: double bass
Paweł Szpura: drums
Paweł Szpura: drums
26/27.09.2011
Dragon, Mały Dom Kultury, Poznań
godz.20.00
Koncert zapowiada nową płytę zespołu HERA
"Where My Complete Beloved Is",
która w pierwszych dniach października ukaże się nakładem wydawnictwa Multikulti Project.
Hera: Wacław Zimpel / Paweł Postaremczak / Ksawery Wójciński / Paweł Szpura
w poznańskim Dragonie przed rokiem
Relacja z koncertu Hery w krakowskiej Alchemii:
"...W pierwszych chwilach, kiedy muzycy wychodzili jeszcze na scenę, wydawało mi się, że widzę na ich twarzach napięcie. Manifestację myśli typu: "Czy powinniśmy w ogóle grać?"; "Jak to się wszystko uda?"; "Jak zostaniemy przyjęci?". Publiczność również zamilkła. W powietrzu można by było usłyszeć lot muchy, gdyby tylko taka pojawiła się na sali koncertowej. O ile mi wiadomo zespół nie dokonał żadnych zmian w kolejności czy układzie utworów. Gdyby tak jednak było, pragnąłbym im pogratulować trafności dokonanego wyboru na otwarcie. Raptownie, bez znaków to zapowiadających, ze sceny popłynęła fala dźwięków, które mogłyby zilustrować pierwsze kotłujące się myśli człowieka dowiadującego się o jakiejś osobistej tragedii. Była to jednocześnie wiązanka tak energetyczna, tak absolutnie doskonała, że dodawała sił i pozwalała na moment o wszystkim zapomnieć i poświęcić całą uwagę temu, co dzieje się na deskach sceny. Fenomenalną partią solową zaznaczył swoje niepoślednie miejsce w formacji znakomity saksofonista Paweł Postaremczak. Wirujące krzykliwe dźwięki, wibrujące długie nuty, świdrujące powietrze altissimo, awangardowa logika poszczególnych przejść i segmentów budowanego solo. Jest to dla mnie najciekawszy polski młody saksofonista, jakiego słyszałem od lat! Cały zespół dodawał w tym czasie węgla do pieca swym frenetycznym akompaniamentem. Gdyby wyciąć taką krótką, kilkuminutową scenę z tego wyczynu, mógłbym to opatrzyć komentarzem, że o to właśnie chodzi we współczesnej jazzowej muzyce improwizowanej. Coś wspaniałego!
Zaintrygowały mnie pomysły na wykorzystanie siły drzemiącej w układzie, jakim jest kwartet. Pojawiły się takie elementy jak rozbicie strukturalne sekcji rytmicznej i dwóch solistów, które to duety działały czasem zupełnie niezależnie od siebie. Innym razem miarowo przyspieszające i zwalniające pulsacje basu i perkusji, podczas wykonywania kombinowanych motywów klarnetu i saksofonu. Proporcje, w jakich utrzymany był stosunek gry zespołowej do fragmentów solowych poszczególnych muzyków wydawały się być idealnie rozłożone. Nic nie trwało zbyt długo. Trzeba było zachować czujność, gdyż dynamika utworów zmieniała się jak w kalejdoskopie, będąc przy tym tak nieprzewidywalna, jak wygrana na Lotto. Zupełnie powaliły mnie przepiękne motywy unisono skomponowane przez lidera. Miały w sobie powagę, która przerażająco pasowała do sytuacji. Były to głównie lejące się, długie, zawieszone w oczekiwaniu na przełom struktury. Tematy były genialnie przemyślane pod względem doboru odpowiednich barw czterech instrumentów, tak, by tworzyły harmonijną całość. Klimat ciężki, refleksyjny i mroczny. Bywało jednakże i tak, iż dane nam było słyszeć pomysły na sprytnie zaaranżowane motywy rodem z wesołych lat jazzu jako muzyki tanecznej, które zdawało się, że gdzieś już słyszeliśmy. Zdecydowaną większość zaprezentowanego materiału określiłbym jednak mianem bardzo oryginalnego.
Postać Wacława Zimpla przybliżyłem już wam opisując spotkanie z tentetem Resonance, w którym to klarnecista partycypował. Jego instrumentarium stanowił przede wszystkim klarnet basowy i sopranowy, obok pojawił się taragot, oraz tajemniczy instrument, jakim był słowacki flet alikwotowy, który widziałem i słyszałem po raz pierwszy w życiu. Po napięciu cięciwy, czyli spotkaniu ze znakomitościami w Resonance, następuje teraz lot strzały. Mam przeczucie, że jest to artysta, o którym jeszcze nie raz przyjdzie mi pisać w pozytywnym świetle.
Kontrabasista Ksawery Wójciński ograniczał się raczej do tradycyjnego sposobu na pozyskanie dźwięku. Jedynym odstępstwem był fragment, w którym użył szklanej butelki dla efektu przytłumienia dźwięku oraz płynnych, delikatnych, przeciągłych jęków, które znamy z niezliczonych solówek bluesowych gitarzystów. Jego podkład był stabilny i niepozbawiony świetnych pomysłów. Kiedy trzeba było potrafił również dostarczyć całej baterii dźwięków wywołujących chaotyczną atmosferę.
Kilka dni wcześniej mieliśmy u siebie tytana perkusji z Norwegii, Paal'a Nilssen-Love. Po wysłuchaniu takiego grania na bębnach, trudno jest cieszyć się czymś pospolitym. Poprzeczka ustawiona była bardzo wysoko, wobec tego, kto zagra w klubie jako kolejny perkusista. Paweł Szpura nie był wprawdzie muzykiem tak oryginalnym jak Norweg, ale i tak podołał temu zadaniu z pełnym sukcesem. Najciekawsze co pokazał, to wspomniane wcześniej motywy zmieniającej się w tempie, punktualistycznej współpracy z kontrabasistą oraz poruszanie dłonią sprężyny werbla, tworząc intrygujący efekt sonorystyczny. Cechował go również duży impet w ataku na werbel. Jego rytmiczne rozwiązania zmuszały do poddania się i popadnięcia w dziki trans.
Zespół Hera to muzyczny noworodek. Jego życie mierzy się jeszcze w miesiącach, a już rozrabia na scenie jak zbuntowany nastolatek. Niczym buntownik również, rozprawia się ze skostniałymi schematami muzyki jazzowej, nie pozostawiając po nich nawet śladu poprzez skuteczną formalną dekonstrukcję. Wspaniałe pomysły aranżacyjne, imponujący warsztat muzyczny, siła młodości i świeżość w podejściu do materii - oto cechy, które wydają mi się najbardziej charakterystyczne. Nie spotkałem się jeszcze z bardziej utalentowaną młodą kapelą jazzową w Polsce. Jest to mój absoluty faworyt, jeżeli chodzi o scenę rodzimą..."
Zaintrygowały mnie pomysły na wykorzystanie siły drzemiącej w układzie, jakim jest kwartet. Pojawiły się takie elementy jak rozbicie strukturalne sekcji rytmicznej i dwóch solistów, które to duety działały czasem zupełnie niezależnie od siebie. Innym razem miarowo przyspieszające i zwalniające pulsacje basu i perkusji, podczas wykonywania kombinowanych motywów klarnetu i saksofonu. Proporcje, w jakich utrzymany był stosunek gry zespołowej do fragmentów solowych poszczególnych muzyków wydawały się być idealnie rozłożone. Nic nie trwało zbyt długo. Trzeba było zachować czujność, gdyż dynamika utworów zmieniała się jak w kalejdoskopie, będąc przy tym tak nieprzewidywalna, jak wygrana na Lotto. Zupełnie powaliły mnie przepiękne motywy unisono skomponowane przez lidera. Miały w sobie powagę, która przerażająco pasowała do sytuacji. Były to głównie lejące się, długie, zawieszone w oczekiwaniu na przełom struktury. Tematy były genialnie przemyślane pod względem doboru odpowiednich barw czterech instrumentów, tak, by tworzyły harmonijną całość. Klimat ciężki, refleksyjny i mroczny. Bywało jednakże i tak, iż dane nam było słyszeć pomysły na sprytnie zaaranżowane motywy rodem z wesołych lat jazzu jako muzyki tanecznej, które zdawało się, że gdzieś już słyszeliśmy. Zdecydowaną większość zaprezentowanego materiału określiłbym jednak mianem bardzo oryginalnego.
Postać Wacława Zimpla przybliżyłem już wam opisując spotkanie z tentetem Resonance, w którym to klarnecista partycypował. Jego instrumentarium stanowił przede wszystkim klarnet basowy i sopranowy, obok pojawił się taragot, oraz tajemniczy instrument, jakim był słowacki flet alikwotowy, który widziałem i słyszałem po raz pierwszy w życiu. Po napięciu cięciwy, czyli spotkaniu ze znakomitościami w Resonance, następuje teraz lot strzały. Mam przeczucie, że jest to artysta, o którym jeszcze nie raz przyjdzie mi pisać w pozytywnym świetle.
Kontrabasista Ksawery Wójciński ograniczał się raczej do tradycyjnego sposobu na pozyskanie dźwięku. Jedynym odstępstwem był fragment, w którym użył szklanej butelki dla efektu przytłumienia dźwięku oraz płynnych, delikatnych, przeciągłych jęków, które znamy z niezliczonych solówek bluesowych gitarzystów. Jego podkład był stabilny i niepozbawiony świetnych pomysłów. Kiedy trzeba było potrafił również dostarczyć całej baterii dźwięków wywołujących chaotyczną atmosferę.
Kilka dni wcześniej mieliśmy u siebie tytana perkusji z Norwegii, Paal'a Nilssen-Love. Po wysłuchaniu takiego grania na bębnach, trudno jest cieszyć się czymś pospolitym. Poprzeczka ustawiona była bardzo wysoko, wobec tego, kto zagra w klubie jako kolejny perkusista. Paweł Szpura nie był wprawdzie muzykiem tak oryginalnym jak Norweg, ale i tak podołał temu zadaniu z pełnym sukcesem. Najciekawsze co pokazał, to wspomniane wcześniej motywy zmieniającej się w tempie, punktualistycznej współpracy z kontrabasistą oraz poruszanie dłonią sprężyny werbla, tworząc intrygujący efekt sonorystyczny. Cechował go również duży impet w ataku na werbel. Jego rytmiczne rozwiązania zmuszały do poddania się i popadnięcia w dziki trans.
Zespół Hera to muzyczny noworodek. Jego życie mierzy się jeszcze w miesiącach, a już rozrabia na scenie jak zbuntowany nastolatek. Niczym buntownik również, rozprawia się ze skostniałymi schematami muzyki jazzowej, nie pozostawiając po nich nawet śladu poprzez skuteczną formalną dekonstrukcję. Wspaniałe pomysły aranżacyjne, imponujący warsztat muzyczny, siła młodości i świeżość w podejściu do materii - oto cechy, które wydają mi się najbardziej charakterystyczne. Nie spotkałem się jeszcze z bardziej utalentowaną młodą kapelą jazzową w Polsce. Jest to mój absoluty faworyt, jeżeli chodzi o scenę rodzimą..."
autor: Brunon Bierżeniuk
pełna relacja na stronie www.alchemia.com.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz